Cisza. Wszechogarniająca cisza. Zawieszony w chmurach słyszę kołatanie własnego serca. Uśpiona czujność wraz z budzącym się, narastającym lękiem. W tym trwającym ponad dwugodzinnym odliczaniu przeplatają się modlitwy, zasłyszane w dzieciństwie rymowanki, żal za grzechy bez zrealizowanej pokuty. Za plecami słyszę wyjący wiatr. Jestem sparaliżowany. Czuję jak krew kołysze moimi katastroficznymi myślami. Na biegunie życia, nad prawie czterotysięczną przepaścią, z dala od rodziny. To jest jedna z tych chwil w których natura obieżyświata nie pomaga - przeszkadza. "Zerwana kolejka pochłonęła 4 ofiary, w tym dwoje dzieci", "Awaria gondoli wysokogórskiej w Chamonix", "Helikopterem na ratunek - na Mont Blanc utknęło czworo alpinistów"... Wiedziałem, czytałem, milczałem. Wiedza w takich sytuacjach jest naszym największym wrogiem.
Do Chamonix dotarłem wczesnym rankiem. I jest to chyba najlepsza pora by bez niekończących się kolejek wjechać na górę. Starałem się o tym wszystkim nie myśleć, nie zastanawiać. Wjechać, odwalić swoją powinność wobec turystów, zapomnieć. Zazwyczaj się udawało... Bez planowania, bez oglądania zdjęć, bez zbędnego analizowania. Gdy wchodziłem po raz pierwszy na Wieżę Eiffla kompletnie nie zastanawiałem się nad niczym - byłem dla turystów a mój lęk nie liczył się zupełnie. Zapomniałem o mojej akrofobii. Gdy wjeżdżałem na Montserrat krwiożerczymi serpentynami - uciekłem myślami w historię tego niezwykłego klasztoru a drogę pasmami górskimi z Bułgarii do Istambułu ze strachu przespałem. Zabijałem ten lęk w zarodku. W Chamonix lęku nie powstrzymać nie potrafiłem...
Po zakupieniu biletów dla całej grupy miałem równą godzinę by to wszystko przemyśleć, zastanowić się czy na pewno warto. Godzina jedenasta brzmiała w moich uszach jak wyrok prawomocnie skazujący. Błądziłem uliczkami Chamonix. Oficjalnie szukałem sklepu z kartami pamięci, nieoficjalnie przygotowywałem się w skupieniu do nadciągającego dramatu. Czułem, że realizuję nie swoje marzenia. Jako przewodnik chyba nie miałem wyjścia.
O 11.00 rozpoczął się koszmar. Piękny koszmar. W tłumie ludzi - sztorm pytań bez odpowiedzi. Stojący obok moi turyści chyba czuli moi zaniepokojenie. Przestałem ukrywać strach... Jeśli ktokolwiek widząc moje przestraszone spojrzenie chciał się z tego przedsięwzięcia wycofać - wiedział, że jest już za późno... Kolejka ruszyła do góry. Brnęła przed siebie na oślep, wdrapywała się wprost do nieba bram. Mknęła do przodu. Krajobraz przesuwał się w zawrotnym tempie: podgórze, regle, kosodrzewiny, piętro halne, turnie, lodowiec.
Po zakupieniu biletów dla całej grupy miałem równą godzinę by to wszystko przemyśleć, zastanowić się czy na pewno warto. Godzina jedenasta brzmiała w moich uszach jak wyrok prawomocnie skazujący. Błądziłem uliczkami Chamonix. Oficjalnie szukałem sklepu z kartami pamięci, nieoficjalnie przygotowywałem się w skupieniu do nadciągającego dramatu. Czułem, że realizuję nie swoje marzenia. Jako przewodnik chyba nie miałem wyjścia.
O 11.00 rozpoczął się koszmar. Piękny koszmar. W tłumie ludzi - sztorm pytań bez odpowiedzi. Stojący obok moi turyści chyba czuli moi zaniepokojenie. Przestałem ukrywać strach... Jeśli ktokolwiek widząc moje przestraszone spojrzenie chciał się z tego przedsięwzięcia wycofać - wiedział, że jest już za późno... Kolejka ruszyła do góry. Brnęła przed siebie na oślep, wdrapywała się wprost do nieba bram. Mknęła do przodu. Krajobraz przesuwał się w zawrotnym tempie: podgórze, regle, kosodrzewiny, piętro halne, turnie, lodowiec.
Chamonix - Plan de l'Aiguille - Aiguille du Midi - Helbronner 3466m
Najgorsze
uczucie to wjazd na Plan de l'Aiguille - przeskoki pomiędzy słupami
podtrzymującymi kolejkę to chyba jeden z największych koszmarów. Ludzie
wyją ze strachu, podniecenia i szoku. Wiele osób w tym ja nie kryją łez
przerażenia. Nasza rodzima kolejka na Kasprowy jest niczym w porównaniu z
kolejką mknącą z zawrotną prędkością na ten alpejski szczyt.
Ze
stacji numer 2 Plan de l'Aiguille w szybkim tempie przemieszczamy się
do kolejki nr 3 Aiguille du Midi... Nie ma czasu na nic. Koszmar trwa.
Druga
stacja kolejki zwana Plan de l'Aiguille znajduje się na wysokości 2309 m
n.p.m. Trzeci odcinek kolei do Aiguille du Midi wagonik pokonuje bez
udziału podpór. Pędzimy na południowa iglicę... Każdy normalny człowiek
(czyt. "Nie Kamil Bulonis") zrezygnowałby będąc na Aiguille du Midi na
wysokości 3842 m n.p.m.
Na szczycie poczułem się jak w czyśćcu. Czułem jak odpływają wszystkie moje siły witalne. Ledwo wyszedłem z wagonika. Rozszalałe wysokogórskie ciśnienie powodowało spustoszenie w moim organizmie. Krew płynęła strumieniami. Nie mogłem złapać powietrza. Sytuacja stawała się groźna. Wirujące otoczenie, bezwład, kontrola nad moją rzeczywistością odpłynęła w bezkres. Grunt pod nogami malał. Przytrzymując się lodowca zastanawiałem się czy przeżyję. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie widzę na jedno oko. Nigdy wcześniej nie czułem niczego podobnego. Naprawdę nie widziałem na prawe oko! Zataczałem się jak pijany... Wszelka świadomość była złudzeniem. I nagle okazało się, że nie jestem sam. W mojej grupie było kilka osób z identycznymi objawami. "Panie Kamilu jest źle, Panie Kamilu ratunku, Panie Kamilu wyżej nie jadę".
A w skroni kuło mnie boleśnie jedno zdanie - CHCĘ WYŻEJ! Czułem się jak w obłąkańczym tańcu. Bez wątpienia oszalałem. To już nie czyściec - to piekło, którego wciąż mi było mało.
Na szczycie poczułem się jak w czyśćcu. Czułem jak odpływają wszystkie moje siły witalne. Ledwo wyszedłem z wagonika. Rozszalałe wysokogórskie ciśnienie powodowało spustoszenie w moim organizmie. Krew płynęła strumieniami. Nie mogłem złapać powietrza. Sytuacja stawała się groźna. Wirujące otoczenie, bezwład, kontrola nad moją rzeczywistością odpłynęła w bezkres. Grunt pod nogami malał. Przytrzymując się lodowca zastanawiałem się czy przeżyję. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie widzę na jedno oko. Nigdy wcześniej nie czułem niczego podobnego. Naprawdę nie widziałem na prawe oko! Zataczałem się jak pijany... Wszelka świadomość była złudzeniem. I nagle okazało się, że nie jestem sam. W mojej grupie było kilka osób z identycznymi objawami. "Panie Kamilu jest źle, Panie Kamilu ratunku, Panie Kamilu wyżej nie jadę".
A w skroni kuło mnie boleśnie jedno zdanie - CHCĘ WYŻEJ! Czułem się jak w obłąkańczym tańcu. Bez wątpienia oszalałem. To już nie czyściec - to piekło, którego wciąż mi było mało.
"Proszę Państwa za chwile będzie lepiej, to minie, to chwilowe" - przekonywałem ich czy siebie?
Widziałem
jedynie szczyt i poza nim nikt i nic nie miało większego sensu. Bez
względu na wszystko byle wyżej. Mój lęk wysokości umarł śmiercią
naturalną. Odwagi dodawał mi wysokociśnieniowy alkoholizm. Czułem się
pijany. Dosłownie... Czułem jakbym wypił pół litra wódki a byłem
trzeźwy. Ryzyko ku jakiemu zmierzałem było fascynujące, niezwykłe,
nieprzejednane. Pragnąłem wisieć w chmurach mając po prawej stronie Mont
Blanc. Jak równy z równym - mój przyjaciel Mont Blanc.
Kierunek Helbronner...
Kolejne zaskoczenie. Wagoniki na Helbronner są czteroosobowe a nie jak poprzednie pięćdziesięcioosobowe. Chce wyżej!
Trafiła mi się najgorsza grupa: Wojtek, Marta i Artur.
Płynęliśmy ponad popękanymi
szczelinami lodowca. Nieokiełznana cisza. Tysiące metrów pod nami na
lodowcu porozstawiane były namioty. Przytłaczająca biel - śnieżnobiała
groza. Wobec wszechświata jesteśmy tacy mali. Człowiek - ziarenko
piasku. Nieskończoność i cisza. Artur bujał gondolą. Bałem się a
jednocześnie odczuwałem niesamowitą przyjemność poskramiając tą
majestatyczną wysokość. Czułem się władcą chmur. Zdobywałem szczyty. Nie
liczyło się nic innego... W moich żyłach pulsowała adrenalina. Podróż
gondolą panoramiczną trwała około dwóch godzin. To były jedne z
najpiękniejszych godzin w moim życiu. Lęk wysokości umarł. To był
początek - początek w którym jeszcze bardziej niż dotychczas pokochałem
ryzyko!
STRACH MA WIELKIE OCZY...
MA OKO DZIEWCZYNA!